Imrahil Imrahil
2668
BLOG

Przeciw związkom partnerskim czyli o potrzebie kontrrewolucji

Imrahil Imrahil Polityka Obserwuj notkę 5

 

I.

Wydarzenia związane z pierwszym czytaniem ustawy o związkach partnerskich oraz trwająca właśnie wymiana wicemarszałka Sejmu rekomendowanego przez Ruch Palikota każe odpowiadać (sobie i innym) na pytanie, dlaczego konserwatyści są temu przeciwni? Nie będę odpowiadał w imieniu innych, odpowiem we własnym.

W dyskusji padło bowiem wiele zarzutów i wiele argumentów tak samo mylnych i chybionych. Sprawa związków partnerskich nie jest sprawą praktyki politycznej czy propagandowej, jest to sprawa symboliczna, ale i fundamentalna.

 

II.

Kwestia związków partnerskich, a raczej kwestia wykreowania alternatywnego małżeństwa jest kwestią moralna par excellance. Należy stać na straży małżeństwa, jako związku jednej kobiety i jednego mężczyzny, bo tak została ukształtowana nasza moralność i kultura. Nie chodzi o to, że związki partnerskie nie służą prokreacji (zwłaszcza, że te heteroseksualne służą jak najbardziej), bo zasady moralne nie są po to, by realizować politykę państwa. W tym sensie w błędzie jest prof. Pawłowicz, która swój sprzeciw motywuje względami pragmatycznymi. Tak samo jak kwestii aborcji nie należy uzasadniać przyczynami demograficznymi – Gomułka wprowadził aborcję, bo bał się przeludnienia, przeciwnicy aborcji podnoszą dziś argumenty o ujemnym przyroście naturalnym – tak samo nie można tym uzasadniać sprzeciwu wobec związków partnerskich. Choć funkcją małżeństwa jest prokreacja, nie jest to funkcja jedyna – równie ważne jest owo złączenie swoich losów i swojego życia na dobre i na złe przez dwoje ludzi. Małżeństwo ma swój głęboki sens poza względami demograficznymi, podobnie jak głęboki sens ma kapłaństwo czy powołanie zakonne, choć do prokreacji nie prowadzą.

 

III.

Jestem przeciw związkom partnerskim, gdyż tworzą one konkurencyjny wobec małżeństwa model współżycia dwojga (a zatem różnej płci) ludzi, wyzuty z wzajemnej odpowiedzialności i trwałości oraz, iż tworzą quasi-małżeństwo dla osób płci tej samej. Ale sprzeciw ten wywodzi się z przekonania, iż małżeństwo rozumiane jako związek jednej kobiety i jednego mężczyzny jest filarem naszej cywilizacji. Że postulat jego ochrony jest postulatem moralnym. Że wprowadzenie w tych podstawach wyłomu może być katastrofalne skutki. I nie chodzi tylko o bezpośrednie skutki na tym świecie, choć i to da się przewidzieć, jak chociażby bliski już postulat odejścia od zasady monogamii. I nawet nie chodzi tu jedynie o to, że każde podważenie zasad moralnych, każde rozprężenie w tej kwestii może doprowadzić do katastrofalnych skutków, pozornie bardzo odległych. Człowiek jest istotą grzeszną i słabą i sygnał o rozluźnieniu moralnym może wywołać daleko idące efekty. Z pewnością stworzenie konkurencyjnych instytucji rodzinnych (czy raczej quasi-rodzinnych) osłabia rodzinę jako instytucje organizacji wspólnoty, a tym samym osłabia wspólnotę, czyniąc z niej zbiorowisko jednostek.

Jestem przeciwny także związkom partnerskim dla osób heteroseksualnych, skoro mogą oni skorzystać z instytucji małżeństwa. Nie ma więc żadnych podstaw by tworzyć tutaj quasi-małżeństwo, tj. legalizować konkubinaty. Istota bowiem tzw. związków nieformalnych jest to, że są one nieformalne. Nie może być nieformalnych związków formalnych. Osłabia to tylko ideę małżeństwa nie dając wiele więcej w zamian, zwłaszcza że powstanie problem tych, dla których związek partnerski będzie jeszcze zbyt „formalny”. Czy niedługo wykreujemy kolejną instytucję?

Jeśli się mówi, ze związki partnerskie uderzają w instytucje małżeństwa czy rodziny to nie chodzi o to, ze uderzają w konkretne, istniejące rodziny i małżeństwa. W związku z tym kampania Gazety Wyborczej, gdzie różne rodziny ogłaszają, że nie czują się zagrożone, jest wynikiem niezrozumienia lub (w co bardziej wierzę) manipulacji. Problem polega na tym, że małżeństwo czy rodzina jako taka przestaje być wyłącznym sposobem organizacji wspólnego życia najpierw dwojga ludzi a następnie także ich dzieci.

Bycie przeciw związkom partnerskim to nie „strach przed proboszczem” a strach przed Bogiem. Jestem przeciwko związkom partnerskim, bo takie jest nauczanie Kościoła, do którego należę. Nie żądam od Boga wyjaśnień, co do jego nakazów, lecz wierzę, że one wyznaczają drogę do niego. Że one mają sens. To nie jest i nie będzie racjonalne. Przeciwnicy zarzucają katolikom, iż sprzeciwiając się związkom partnerskim „nie kochają ludzi, nie chcą by inni byli szczęśliwi”. To kardynalny błąd polegający na przyjęciu mylnej – sekularnej - perspektywy. Katolicy, jak wszyscy chrześcijanie powinni wszystko widzieć w perspektywie wieczności. Nie liczy się szczęście tu i teraz, lecz szczęście, jakim jest wieczne przebywanie z Bogiem. I właśnie, dlatego że chrześcijanie pragną zbawienia wszystkich, są przeciwni związkom partnerskim nawet, jeśli i tak by z nich nie korzystali.

Trzeba więc być przeciwko związkom partnerskim choćby po to, by móc odpowiedzieć Bogu na pytanie, gdy nas spyta: „Gdzie jest brat Twój?” (Rdz 4,9). Bo zasady moralne mają swój sens zarówno w perspektywie doczesnej, jak i wiecznej. I trzeba odrzuć pychę naszych wszystko wiedzących czasów. To, że nie rozumiemy sensu tych zasad, to nie znaczy, że tego sensu one nie mają.

 

IV.

Jestem więc przeciwny związkom partnerskim niezależnie od mojego stosunku do potrzeb demograficznych, sprawiedliwości społecznej, równości, potrzeb osób homoseksualnych czy par heteroseksualnych. Są wartości stojące ponad – rzekomą – wola większości czy potrzebami mniejszości. Droga wierności Bogu – co mam nadzieje pamiętają posłowie – jest drogą wyrzeczeń i cierpień (z których brak miejsca w następnych wyborach nie jest jeszcze najgorszą). Na argumenty zwolenników związków partnerskich mogę więc jednie powtórzyć za Lutrem: „Tu stoję i nie mogę inaczej. Tak mi dopomóż Bóg!”

 

 

V.

Ale trwanie na swoim miejscu już nie wystarcza. Okopy Świętej Trójcy bronią już tak niewiele, że tracą swoją funkcję. Dziś losy konserwatystów są policzone, bo coraz mniej jest do konserwowania, a ruch zachowawczy obumrze, bo nie będzie, czego zachowywać. Jeśli wierność Wierze, Tradycji i (prawdziwej) Cywilizacji Zachodu ma przetrwać i się czymś wyrazić, to nie może przejawiać się jedynie w defensywie. Dzisiejsze czasy potrzebują kontrrewolucji. Potrzebują ruchu świadomie nastawionego na przywróceniu Europie jej chrześcijańskiego ducha i dawnej chwały. Ruchu, który potrafiłby podnieść na sztandar to, co w dorobku Zachodu jest największe. Byśmy znów mogli być dumni z przynależności do niego. By idea demokracji, małżeństw gejowskich, feminizmu czy rewolucji seksualnej nie zawłaszczyła Cywilizacji Zachodu.

 

VI.

Wprowadzane właśnie małżeństwa gejowskie we Francji pozują, że droga koegzystencji Kościoła i demokratycznego państwa polegająca na podporządkowywaniu się regułom demokratycznym czy „wartościom republikańskim”, milczenie wobec ataków na filary Zachodu, w tym na religię, jest ślepą uliczką. Jeśli dzisiaj mimo masowych protestów katolików małżeństwa te są przez lewicowy rząd forsowane, to dlatego że katolicy zbyt długo milczeli, zbyt długo w imię realizacji woli powszechnej i tolerancji (scil. akceptacji) przyglądali się kolejnym zwycięstwom sił postępu w walce z ciemnogrodem.

 

VII.

Ruch kontrrewolucji nie może być ograniczony do nisz, w których przekonani przekonują jeszcze bardziej przekonanych, nie może zostać skażony rewolucyjnym fantazmatem narodu i nacjonalizmu. Musi być ruchem opartym na autorytecie Kościoła, ponadpolitycznym w celach, ale politycznym par excellance w środkach (bo wszystko, co dotyczy wspólnoty i jej życia jest polityczne) oraz uniwersalistycznym. W ten sposób musi w świetle Tradycji przewartościować liczne pojęcia, ale też nie może popaść w pułapkę przyznawania zbyt dużej wagi rzeczom nieistotnym, co grozi skostnieniem i powierzchownym przywiązaniem do drugorzędnych detali, co przesłania często pierwszoplanową ideę. Tradycja to ciągłość w kontynuacji a nie nostalgia za przeszłością, jak pisał Antonio Sardinha. Celem kontrrewolucji musi być odbudowa tej ciągłości nie poprzez powrót do przeszłości, do której powrotu nie ma, lecz poprzez odpowiednie kształtowanie teraźniejszości, bo nie ma sprzeczności między tradycją a nowoczesnością i w niej jest tylko prawdziwy postęp. Jeśli się tego nie podejmiemy, to małżeństwa gejowskie, związki partnerskie (może nie tylko międzyludzkie), poligamia, to wszystko, co jest dopełnieniem schyłku Zachodu, jaki właśnie oglądamy, stanie się w niedługim czasie.

Imrahil
O mnie Imrahil

"Miejsce byłego, bogatego w doświadczenie intelektu twórcy zastępuje dzika wola burzyciela. Na pierwszy plan są wysuwane żądania niższych instynktów, co nadaje spekulacyjny charakter myśli we wszystkich jej przejawach, a więc w polityce, ekonomii, nauce i sztuce. Ludzkość daleko odbiega od duchowych zagadnień i dążeń. (...) Lecz wówczas (...) pojawił się Ten, o którym mówił apostoł Jan w Apokalipsie (...). Ten Przeklęty jest już pośród ludzkiej rzeszy i cofa fale kultury i duchowego postępu od Boga ku sobie (...). Państwo to powinno być silne moralnie i fizycznie. Musiałoby zagrodzić od wpływów rewolucji wysokim murem surowych i mądrych praw oraz bronić swoich duchowych podwalin: kultu, wiary, filozofii i polityki." baron Roman Ungern von Sternberg

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka